piątek, 27 czerwca 2014

Rozdział 1

   Pierwszy dzień lata, jeden z najpiękniejszych dni w życiu każdego z nas. Słońce przedzierało się przez zasłony do mojego pokoju, drażniąc mnie w twarz. Lubię pospać, ależ ile można! Nigdy nie rozumiałam ludzi, którzy śpią do trzynastej. Czy im nie jest szkoda dnia?!
   Powoli usiadłam na moim królewskiej wielkości łóżku i przeciągnęłam się. Spojrzałam na zegar wiszący na ścianie naprzeciwko mnie. Była ósma rano. Wstałam i podeszłam do lustra, aby sprawdzić jak wyglądam. Miałam na sobie białą bluzkę kończącą się pod biustem, szare spodenki kończące się przy początku ud, a włosy związane miałam w luźnego koka na czubku głowy.
   Już miałam iść wziąć prysznic, gdy usłyszałam kilka męskich głosów na dole. Spodziewałabym się jednego, bo wraz ze mną mieszka mój brat, a nie kilku, bo James zwykle o tej porze jeszcze śpi.
   Ja i James mieszkamy w ogromnym, białym domu po naszych rodzicach. Ich samolot zniknął z radarów, gdy oboje lecieli razem do Włoch. Po czterech latach przywieziono ich zmumifikowane ciała. Do tej pory nie wiadomo co się stało, kto zmumifikował ciała, ani kto zadzwonił, że wie gdzie znajdują się ciała rodziców. Siostra mamy - ciocia Jennifer powiedziała, że mama kiedyś wspomniała, że jeżeli "odejdzie z świata żywych" to mamy ją skremować, tata myślał i zażyczył sobie takiego samego losu. Tak zrobiliśmy. Ich prochy znajdują się w złotych urnach na komodzie w ich sypialni. 
  Szybko założyłam białe stopki i zeszłam powoli po schodach na dół. Kiedy znalazłam się już na dole schodów, ujrzałam czwórkę chłopaków siedzących w salonie, oraz mojego brata. Stałam tam przez chwilę oniemiała, James zawsze mi mówił, gdy przyprowadzał znajomych. Budził mnie nawet czasem z tego powodu w środku nocy. Teraz tego nie zrobił, dziwne.
   - James? - Dopiero wtedy mój brat i reszta chłopaków siedzących w salonie zauważyli moją obecność.
   - Chanel? Coś się stało? - Wydawał się być zakłopotany, jakby nie chciał, abym była na dole i wiedziała, że jest ze znajomymi. Ale mi to wcale nie przeszkadza. Zachowywał się naprawdę dziwnie.
   - Nic, chciałam tylko zapytać czy Martha jest ... - wtedy frontowe drzwi od domu się otworzyły, a do . środka weszła Martha. Była czymś w rodzaju gosposi, ale tak naprawdę była dla nas kimś o wiele ważniejszym i bliższym naszemu sercu. - Pytania nie było.
   Marthę zatrudnili rodzice, zanim się urodziłam. Gdy zginęli, ciocia Jennifer i jej mąż - Devon, mieli przejąć nad nami opiekę, ale byli zbyt roztrzęsieni całą sytuacją. Wtedy Martha zaoferowała się z pomocą. Została naszą prawną opiekunką, ale była dla nas jak matka. Gdy James i ja ukończyliśmy osiemnaście lat, przestała pełnić nad nami opiekę. Chciała odejść, ale jej na to nie pozwoliliśmy. Wciąż dla nas pracuje, oczywiście jak przystało na pracodawców, otrzymuje za swoją pracę pieniądze. Przyleciała do Kanady z Rosji. Pomimo, iż mieszka w Kanadzie od dwudziestu lat, wciąż mówi ze słyszalnym rosyjskim akcentem. Nie jest on tak bardzo słyszalny jak w czasie gdy byłam mała. Z rokiem na rok, jej piękny akcent łagodnieje.
   - Martha jak dobrze, że wróciłaś. Dostawałam  wczoraj białej gorączki z James'em. - Martha się uśmiechnęła, a jej zmarszczki mimiczne na twarzy stały się bardziej widoczne.
   - Jak to? Przecież tak bardzo go kochasz, nie prawda Chan? - Cała jej wypowiedź była przesiąknięta sarkazmem.
   Odwróciłam głowę w stronę James'a i krzywo no niego spojrzałam.
   - Nie, nienawidzę go. - Chodź tak naprawdę, bardzo go kochałam. Mój wzrok nie był już skierowany na James'a, a na Marthę. O wiele przyjemniejszy widok dla moich oczu. James podszedł do mnie od tyłu i mnie przytulił. Jego głowa spoczęła na jednym ramieniu, a dłonie na moim nagim brzuchu.
   - Zabieraj ze mnie te łapska! - Strąciłam jego ręce i się odsunęłam. Jeden z jego znajomych parsknął, próbując powstrzymać śmiech. Mój brat spojrzał się na niego i posłał mu mordercze spojrzenie.
   Chłopak miał jasno brązowe włosy, grzywkę zaczesaną do tyłu, czekoladowe, duże oczy, pełne usta w kolorze malin i gęste brwi dodające mu "tego czegoś". Dobrze zbudowany, ubrany w białą bluzkę z dekoltem w kształcie litery V, czarne, skórzane spodnie z niskim krokiem i białe Supry. Na nadgarstku założony miał złoty zegarek, a na szyi wisiało kilka łańcuchów w tym samym kolorze. Skłamałabym, mówiąc, że nie jest przystojny.
   - Chanel, znów coś sobie wytatuowałaś. - Martha zwróciła się do mnie, a po chwili zajęła się rozpakowywaniem swojej torebki.
   - Zauważyłaś?! - Zapytałam lekko zakłopotanym głosem.
   - Mhm.
   - To o tobie.
   - Co jest o mnie?
   - Tatuaż. - Martha podeszła do mnie i uważnie przyglądała się czarnemu napisowi pod moją prawą piersią. Delikatnie przejechała palcami po jeszcze lekko zaczerwienionej skórze. Tatuaż był jednym z mniejszych na moim ciele. Był to napis "Like a mother" bo chciałam pokazać Marthcie, że jest dla mnie jak matka i jak wiele dla mnie znaczy. Po chwili, ze łzami w oczach, Martha mocno mnie przytuliła.
   - Jest piękny. - Odwzajemniłam jej uśmiech i uścisk.
   - Cieszę się, że ci się podoba. - Martha spojrzała mi w oczy i wróciła do rozpakowywania torebki.
   - Który to już? - Powiedziała, wyciągając z torby z torby telefon i klucze. Wiedziałam, że będzie chciała wiedzieć, który to już tatuaż.
   Pierwszy to imię mojej matki, jak i moje drugie imię brzmiące "Faith" . Mam je wytatuowane na lewym nadgarstku. Drugi to daty urodzin rodziców, oraz ich ślubu, podczas którego mama ogłosiła, że jest w ciąży z James'em. Rok później na rocznicy, powiedziała, że jest w ciąży ze mną. Daty znajdują się na drugim nadgarstku. Trzeci to portret rodziców podczas ślubu wydziarany na lewym przedramieniu po wewnętrznej stronie, tuż pod napisem "Faith" . Czwarty to dwie pionowe kreski obok siebie znajdujące się na zewnętrznym boku palca wskazującego u lewej dłoni. Tatuaż oznacza tolerancję związków homoseksualnych. Zrobiłam go, aby pokazać mojemu najlepszemu przyjacielowi Ryan'owi, który jest gejem, że w pełni akceptuje to kim jest i jakiej jest orientacji seksualnej. Piąty to krzyżyk i data śmierci rodziców na lewym obojczyku. Szósty to turkusowo-zielone piórko, za prawym uchem. Mama miała taki sam tatuaż. Zrobiła go, bo takie piórko przypominało jej mnie. Gdy się urodziłam, owinięto mnie własnie w turkusowo-zielony kocyk, a przez okno wleciało piórko, które spadło na moje dłonie, a ja je mocno ścisnęłam. Mi takie piórko przypomina mamę. Siódmy to napis "Believe" na karku. Zrobiłam go rok temu kiedy James był miesiąc w śpiączce. Ósmy to kolejny napis. "Stay Strong" mam wytatuowane na lewym żebrze. Kilka dni po tym jak James się wybudził przechodziłam kolejne załamanie nerwowe i leczyłam się z depresji po raz siódmy. Dziewiąty to cytat z listu, który tata wysłał mi kiedy wyjechał na rok w delegację. Były to najpiękniejsze słowa jakie kiedykolwiek były kierowane w moją stronę : " You're my pride and joy. As much as I miss you. Everywhere I carry with me a picture of you my little princess. Coming soon to see a bear. I have a suprise for you. I love you sweetie. Dad. ". Tekst mam wytatuowany na wewnętrznej stronie prawego ramienia. Tatuaż dla Marthy był dziesiąty.
   - Ten jest dziesiąty. - Uśmiechnęłam się do niej, a ona tylko pokręciła głową.
   - Mama by cię zabiła, gdyby cię zobaczyła.
   - To dlaczego mnie nie powstrzymałaś? - Martha zaniemówiła. Nie wiedziała co powiedzieć, a ja tylko się uśmiechnęłam.
   - Nie powinnaś się szykować na pokaz?
   - Pokaz! Kompletnie zapomniałam. Bardzo ci dziękuję. - Podbiegłam do niej i mocno ją przytuliłam. - Ah, i jeszcze jedno. Zrobiłabyś mi koktajl z alg i pokrzyw. Mam dzisiaj urodziny, muszę pracować, a nie mam zbyt dobrego humoru. Bardzo cię proszę. - Zrobiłam minę szczeniaczka.
   - Idź się szykować, a ja się tym zajmę.
   - Kocham cię! - mocniej ją przytuliłam i pocałowałam w policzek.
   - Jak ty możesz to pić? - Zapytał James wykrzywiając twarz i podchodząc do wysepki kuchennej.
   - Jak ty możesz jeść mięso? Tylko ty je w tym domu jesz, tak jak tylko ja piję takie rzeczy. Tak więc Martha męczy się z nami oboje. - kierowałam się w stronę schodów.
   - Zołza!
   - Pajac!
   - Język! - Krzyknęła Martha z kuchni.
   - Przepraszam! - Krzyknęliśmy z James w tym samym czasie.
   Gdy weszłam do pokoju od razu skierowałam się do łazienki. Zrzuciłam z siebie ciuchy i rozpuściłam moje długie brązowe włosy z blond ombre. Zimny dreszcz przeszedł przez moje ciało, gdy stałam w łazience kompletnie naga. Uważnie przyglądałam się tatuażowi pod prawą piersią.
   Wiele dla mnie znaczył. Po śmierci rodziców, kilku załamaniach nerwowych, nawracającej depresji i kilku próbach samobójczych tylko Martha się mną opiekowała. Nawet moja najlepsza przyjaciółka i brat tego nie zrobili, jedynie pocieszali. Martha mnie pilnowała, wspierała, pomagała, podnosiła na duchu, zajmowała się mną. Może to przez uparty charakter Marthy, bo wszystkim mówiłam, że dam sobie radę sama. W głębi jednak wiedziałam, że to tylko kłamstwo. Potrzebowałam pomocy, a ona mi ją dała.
   Weszłam pod prysznic, a zimne krople wody ściekały kolejno po mojej skórze i włosach. Waniliowy płyn delikatnie pienił się na mojej skórze, a lawendowy szampon pienił się na włosach. Zimna woda dokładnie obmywała moje ciało, póki nie zakręciłam wody i wyszłam z kabiny. Owinęłam się dokładnie białym, puchowym ręcznikiem, a włosy rozczesałam oraz wysuszyłam następnie zarzucając je na prawe ramię. Umyłam zęby miętową pastą.
   Wróciłam z powrotem do pokoju,a by sprawdzić wiadomości na iPhonie, ale nie było go na szafce tam, gdzie zostawiłam go wieczorem. Szukałam go na podłodze, pod łóżkiem, w szufladach, w łazience, ale nigdzie go nie było. James.
   Mocniej owinęłam ciało ręcznikiem i zeszłam na dół do brata. Wszyscy jego znajomi wciąż tam siedzieli.
   - James, oddaj mi w tej chwili telefon. - Położyłam dłonie na biodrach, a on znacząco dotknął tylnej kieszeni swoich spodni. Uwielbia mi zabierać moje rzeczy. Teraz, gdy dotknął tyłu swoich spodni, wiedziałam, że to on go ma.
   - Kiedy ja go wcale nie mam. - Przeniósł wzrok na swoje czerwone Supry.
   - Albo go oddasz, albo zabieram kluczyki od wszystkich, podkreślam wszystkich moich aut. Będziesz się musiał chłoptasiu przespacerować te dwa kilometry do Hope. - Jego oczy momentalnie stały się większe i nie był już taki pewny siebie. - To co, dogadamy się?
   James wyjął mojego iPhona ze swojej kieszeni i podał mi go.
   - Nie mam po co iść do Hope.
   - Dzięki. - Już miałam iść do pokoju, gdy odwróciłam się na pięcie. - Oh, i nie udawaj, że ci się nie podoba. Kręcicie ze sobą odkąd skończyłeś czternaście lat. Jeżeli przez ciebie spóźnię się na pokaz, to cię chyba zabiję ty cholerny dupku.
   - Chanel! - Krzyknęła Martha odwracając się w moją stronę. Nie lubi jak używamy jakichkolwiek nieodpowiednich słów.
   - Przepraszam. - Odpowiedziałam i weszłam z powrotem na górę.
   Hope jest moją najlepszą przyjaciółką. Poznałyśmy się w szkole. Ona tez miała zamiłowanie do fotografii, dlatego teraz pomaga mi w prowadzeniu firmy. Na początku utworzyła i prowadziła stronę z galerią moich zdjęć, teraz robi to samo, ale na skale światową oraz pomaga mi przy sesjach. Wszędzie ją ze sobą zabieram. Gdy skończyłam osiemnaście lat, oficjalnie przejęłam firmę fotograficzną po mamie. Teraz robię zdjęcia dla Vogue'a, na różnych pokazach i po prostu dla przyjemności. Uwielbiam to robić. Wracając do Hope, ona i mój brat flirtują od ponad sześciu lat. Nie mogę powiedzieć, że mój brat jest brzydki czy nie atrakcyjny, ale grackim bogiem to też on nie jest. Nie mam pojęcia co Hope w nim widzi. Ostatnio spędzają mnóstwo czasu sam na sam. Oczywiście obydwoje wciskają mi ściemę, że nic do siebie nie czują, są tylko przyjaciółmi, że się sobie nie podobają. No na pewno, ja w to nie uwierzę.
   Weszłam do garderoby i zachowałam się jak typowa kobieta. Mam masę ciuchów i nie wiem w co się ubrać. W końcu zdecydowałam się na czarną sukienkę z grubym beżowym pionowym paskiem biegnącym z przodu jak i z tyłu sukienki. Do tego wysokie, cieliste szpilki na platformie.
   Gdy znalazłam się z powrotem w pokoju, położyłam sukienkę na łóżku, a buty postawiłam, obok dużego lustra na szafie. Napisałam sms'a do Hope, że za niedługo będę wychodzić i założyłam sukienkę. Nie mogłam jednak zapiąć zamka z tyłu, więc czekała mnie kolejna wycieczka na dół.
   - James, pomożesz?! - odwróciłam się tyłem do brata, który podszedł do mnie, gdy zauważył, że jestem na dole. Poczułam, jak James waha się czy zapiąć dalej, bo był już w połowie.
   - Nie masz na sobie stanika? - Mówiłam już, że mój brat ma niesamowite poczucie humoru i zadaje najgłupsze pytania w najbardziej nieodpowiednich momentach?!
   - James!
   - No co? Nie widzę go. - Nie musiałam się odwracać by wiedzieć, że ma ten idiotyczny uśmiech na twarzy.
   - Mam specjalne miseczki z przodu, więc albo zapniesz tą sukienkę, albo tego pożałujesz! - Wysyczałam przez zęby, tak aby tylko mój złośliwy brat mógł to usłyszeć. On tylko się zaśmiał i zapiął do końca suwak sukienki. - Dziękuję. - W mojej odpowiedzi było słychać czysty sarkazm kierowany w stronę Jamesa.
   Weszłam przez mahoniowe drzwi do swojego pokoju. Moje włosy kręciły się naturalnie, ale tak czy inaczej zakręciłam je w duże, miękkie fale, zrobiłam delikatny makijaż i założyłam kilka złotych bransoletek na nadgarstek. Szybko włożyłam buty, spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do dużej, czarnej, skórzanej torby z ćwiekami po bokach. Przejrzałam się ostatni lat w lustrze, gładząc sukienkę na udach i zeszłam na dół.
   Usiadłam koło wysepki kuchennej i zaczęłam odpisywać na maile na iPhonie, czekając, aż Martha skończy mój koktajl. Czułam na sobie wzrok James'a. Na chwilę nasze oczy złapały ze sobą kontakt, ale po chwili znów zajęłam się odpisywaniem.
   - Robisz coś dzisiaj? - James usiadł tyłem do chłopaków i intensywnie się we mnie wpatrywał.
   - Po pokazie, mam tutaj sesję, potem muszę wybrać i obrobić zdjęcia. Potem siedzę tutaj i dalej pracuję.
   - Masz urodziny i chcesz je spędzić pracując? - Wydawał się być kompletnie zszokowany. Ja jednak od siedemnastego roku życia, nie potrafię robić nic innego niż pracować.
   - Tak. Właśnie, mam do ciebie prośbę, mógłbyś potem zająć się Chloe i King'iem? Martha ma jakieś ważne sprawy do załatwienia, mnie nie będzie dość długo, dlatego mógłbyś to dla mnie zrobić?
Chwilę się zastanawiał, ale w końcu się zgodził.
   - Dobra. Ale tylko dlatego, że masz urodziny.
   Chloe i King to dwa konie, które rodzice kupili mi na rok przed śmiercią. Mamy jeszcze dwa konie, którego rodzice kupili gdy miałam trzy lata - Marco i Jackie. Za domem mają swoją stadninę, łąkę, pole i tor do jeżdżenia. Chloe to piękna, brązowa klacz, a King to czarny, duży ogier. Uwielbiam się nimi zajmować, niestety nie zawsze mam na to czas. Gdy miałam sześć lat, a rodzice zginęli, wciąż siedziałam z końmi. Nie wychodziłam ze stadniny nawet na chwilę. Przyniosłam tam sobie kołdry i poduszki, siedziałam tam oraz spałam jakieś dwa tygodnie, póki psycholog i policja nie wyciągnęli mnie z niej siłą.
   Martha podała mi przezroczysty kubek ze słomką i usiadła na przeciwko mnie.
   - Dziękuję! - Posłałam w jej stronę przyjemny uśmiech, a ona go odwzajemniła.
   - Nie ma za co. - Zaczęła mi się uważnie przyglądać. - Nie mogę uwierzyć, że kończysz już dziewiętnaście lat.
  - Wiesz, że ja też. - Spojrzałam Marthcie głęboko w oczy, a moja przyszywana mama mocno ścisnęła moją dłoń. - Jakby te trzynaście lat się nie wydarzyło, jakby czas się zatrzymał tamtego dnia i nie miał zamiaru płynąć dalej. - Czułam jak w moich oczach zaczęły zbierać się łzy, ale nie pozwoliłam im wypłynąć -Przepraszam, znów niepotrzebnie się rozklejam. - Otarłam dolne powieki.
   - Nie jesteś głupia. - Martha potarła swoim kciukiem wierz mojej dłoni.
   - Dyskutował bym w tym temacie. - James powiedział siedząc obok chłopaka z ciemno brązowymi lokami na głowie, przeglądając swojego iPhona. Odstawiłam koktajl na blat, podeszłam do brata od tyłu i uderzyłam go dłonią w tył głowy.
   - Hej! - Momentalnie i przycisnął mnie swoim ciałem do ściany. Jego wysoki wzrost zaczął mnie przerażać, bo ja ledwo co sięgałam mu do polowy brzucha. - Wiem, że masz dzisiaj urodziny, ale nie będę się wahać, aby ... - Wtedy moje kolano spotkało się z jego genitaliami.
   - Chyba wystarczająco cię już upokorzyłam. - James zrobił dwa kroki w tył łapiąc się za podbrzusze. - To za ta akcję ze stanikiem. Karma to suka. - Odeszłam od ściany, szybko zabrałam koktajl i kluczyki do czarnego SUV'a.
   - Do zobaczenia potem Martha. - Pocałowałam ją w policzek i podeszłam do James'a. - Dla mnie możesz zginąć. - Powiedziałam mu niby na ucho, ale wystarczająco głośno, żeby każdy usłyszał. Ten szybko złapał mnie za biodra i posadził na swoich kolanach. Nie mam pojęcia co on robi.
   - Moja dziewiętnastoletnia Chanel. Pamiętam tą jedenastoletnią. Z aparatem na zębach, dużych oczach i bez piersi. - Niby przypadkowo złapał za moją pierś. - Teraz to co innego.
   - Zboczeniec. - Pchnęłam go do tyłu i zeszłam z jego kolan. Szybko zabrałam resztę rzeczy i w dość szybkim tempie wsiadłam do samochodu i odjechałam z podjazdu.
   Kierowałam się w stronę ogromnej hali, w której miał się odbyć pokaz. Tym razem to miała być sesja z pokazu Arturo Vitali'ja dla Vogue'a.
   Dokładnie pamiętam moje pierwsze zdjęcie opublikowane w Vogue'u. Hope ubrana w białą zwiewną sukienkę do kostek, wianek z fioletowych kwiatów, a moja najlepsza przyjaciółka siedzi na Chloe i gładzi ją po grzbiecie. Jej nogi zwisają wzdłuż jednego z boków konia, blond włosy rozwiewa wiatr, a na twarzy majaczy delikatny uśmiech. Delikatny makijaż podkreśla jej rysy twarzy, a słońce w tle idealne pasuje do scenografii. Zrobiłam to zdjęcie gdy miałam trzynaście lat, Hope zresztą też. Nie zapomnę, jak młodsza siostra Hope - Isabella, przybiegła do mnie i pokazała zdjęcie w gazecie. Od tamtej pory moje zdjęcia regularnie pojawiały się w Vogue'u, aż stałam się osobistym fotografem magazynu Vogue. Bynajmniej tak podpisują moje zdjęcia w piśmie.
   Zatrzymałam się na czerwonym świetle, stukając moimi idealnie wypiłowanymi paznokciami w kształt migdała. Były pomalowane na biały kolor, a środkowy paznokieć pokryty był sztucznymi kryształkami.
   Odwróciłam na chwilę wzrok od jezdni i zobaczyłam młodszą siostrę Hope - Bellę.
   Ubrana była w leginssy z wysokim stanem ze wzorem w parkę, czarne buty na grubej wysokiej podeszwie i obcasie, białą bluzkę do połowy brzucha z napisem "Homies" oraz czarną, skórzaną kurtkę. Na szyi wisiał złoty łańcuch, a w ręce trzymała dużą, białą torbę z ćwiekami. Na nadgarstku znajdował się złoty zegarek, a w ręce miała iPhona i czegoś w nim szukała.
   Zapukałam w szybę od strony pasażera, Bella rozejrzała się, aż w końcu mnie zobaczyła i wsiadła w super szybkim tempie do auta.
   - Kierunek? - Powiedziałam, przejeżdżając na zielonym świetle.
   - Pokaz Vitali'ja. - Odpowiedziała swoim melodyjnym głosem.
   - Czyli ten sam kierunek. W której sukni idziesz? - Odwróciłam na chwilę wzrok z drogi i popatrzyłam na Isabellę.
   - Finałowa, czarna suknia. Bardzo się stresuję, dlatego cieszę się, że dziś pracujemy razem. - Posłała w moją stronę ciepły uśmiech, a ja zrobiłam to samo.
   - Ja też się cieszę. Tak w temacie wspólnej pracy. - Zakaszlałam. - Mam dzisiaj sesję w domu, będziesz tylko ty, a zdjęcia będzie robić Michele. Mogłabyś zastąpić tą modelkę, byłabym ci bardzo wdzięczna. Zapłacę ci za ta.... - Isabella przerwała mi w połowie zdania.
   - Żadnych pieniędzy. Vitali płaci mi za dzisiejszy pokaz dziesięć tysięcy. I z przyjemnością wezmę udział w sesji.
   - Wielkie dzięki. Naprawdę Vitali płaci ci dziesięć tysięcy? Mi płaci tylko dziewięć. - Kamień spadł mi z serca, że Isabella zgodziła się na sesję. - Piękne paznokcie Bells. - Jej migdałowe paznokcie pomalowane były na czarno z białym ombre.
   - Dziękuję i wzajemne, piękny kształt. Hope przyszła się pożegnać? - Znów zaczęła szukać czegoś w telefonie.
   - Jak to pożegnać? - Spojrzałam zdziwiona na brunetkę siedzącą obok mnie.
   - To ty nic nie wiesz? - Pokręciłam przecząco głową skupiając się na drodze. - Hope wyleciała z Kanady dziś rano
   Byłam kompletnie zszokowana i zdziwiona. Dlaczego poleciała za granicę? Dlaczego mi nic o tym nie powiedziała.
   - Dokąd poleciała? - Mocno zacisnęłam ręce na kierownicy.
   - Do nowego Jorku. Ma wrócić niedługo. Naprawdę ci nic nie powiedziała? - Wydawała się być równie zaskoczona co ja.
  - Nie nic mi nie powiedziała. - Kostki moich palców stały się niemalże białe od zaciskania dłoni na kierownicy ze złości.
   Gdy w końcu dojechałyśmy na miejsce, Bella się pożegnała i poszła do garderoby. Ja natomiast przeszłam przez duże szklane drzwi do przestronnego holu. Na ścianach królował kolor biały, jedynie fotele, kanapy, stoliki i blaty były czarne.
   - Panno McVey. - Przywitał mnie Joseph. Był on ochroniarzem na najważniejszych imprezach formatu światowego. A pokaz Arturo Vitali'ja z pewnością jest taką okazją. Dość często się widujemy.
   - Joseph, znów się spotykamy. - Posłałam w jego stronę ciepły uśmiech. On odwzajemnił uśmiech i odprowadził mnie w stronę wielkich, czarnych drzwi. Nacisnęłam, długą, zimną, srebrną klamkę, drzwi się uchyliły,a moim oczom ukazała się garderoba.
   - Chanel! - Usłyszałam damski głos z brytyjskim akcentem.
   - Lauren! Coś się stało? - Złapałam ją za dłonie, jej wyraz twarzy mówił, że była zestresowana i zdenerwowana.
   - Makijażystka się spóźnia. Proszę, proszę cię, pomóż mi! - Mocniej ścisnęła moje kościste dłonie.
   - Dobrze, spokojnie, pomogę ci. - Zarówno moje jak i jej kąciki ust podniosły się ku górze.
   Pociągnęła mnie za rękę do miejsca gdzie siedziała dziewczyna o jasnej karnacji, oliwkowych oczach i rudych włosach. Zakryłam jej piegi fluidem, na powieki nałożyłam kolejno bazę, jasnozłoty cień, żółty cień i pomarańczowy cień. Cielistą kredką podkreśliłam linię wodną oka. Rzęsy pomalowałam czarną maskarą, a policzki delikatnie podkreśliłam różem. Usta obrysowałam koralową konturówką, a następnie pomalowałam je szminką w tym samym kolorze.
   - Włosy też? - Zapytałam Lauren a ona pokiwała głową, dalej malując ciemnoskórą modelkę.
   Zakręciłam włosy modelki w sprężyste fale, a następnie upięłam je niedbale na czubku głowy w coś, co przypominało koka. Tak samo pomalowałam i uczesałam kolejne dziesięć modelek. Niby byłam fotografem, ale gdy przyjdzie co do czego, potrafię sobie poradzić. Lauren dziękowała mi za pomoc,a ja poszłam na moje stanowisko - prze wybieg. Zaczęli się schodzić ludzie i siadać na swoich miejscach. Im bliżej wybiegu tym więcej znaczysz, bądź masz mnóstwo pieniędzy i stać cię na wykupienie takiego miejsca.
   - Chan? - Usłyszałam kolejny kobiecy głos. tym razem nie znałam go tylko ja czy parę osób, tylko cały świat.
   - Rachel. - Rachel Zoe - jedna z najbardziej rozpoznawanych stylistek i krytyków mody. Miała rezerwację w pierwszym rzędzie. Niesamowita kobieta.
   - Rozumiem, że najlepszy fotograf robi dziś zdjęcia na pokazie Arturo.
   - Może nie najlepszy. Tak, dzisiaj to ja robię zdjęcia. - Uśmiechnęłam się delikatnie, a ona tylko mocniej zacisnęła swoje pomalowane na czarno paznokcie na żółtej kopertówce. Tak jak szybko przyszła, tak samo szybko sobie poszła. Coś jej zrobiłam, albo powiedziałam coś nie tak, że tak sobie szybko poszła? Niedaleko Rachel dojrzałam wysokiego bruneta z grzywką postawioną do góry. Wtedy przypomniał mi się tajemniczy kolega James'a. Te czekoladowe tęczówki, długie rzęsy. Jednak znałam wszystkich znajomych James'a. Znaczy ... do teraz. Nigdy ich nie widziałam, James nigdy o nikim z nich nie wspominał.

***

   Po pokazie zabrałam ze sobą Bellę i pojechałyśmy do mnie, aby zrobić sesję. Gdy dojechałyśmy, zaparkowałam SUV'a na podjeździe. W momencie, kiedy weszłyśmy przez frontowe drzwi do domu, oczy James'a i przystojnego bruneta przeniosły się na mnie i Isabellę. 
   - Idź to tego ostatniego. Za niedługo powinna być Michele. - Wskazałam palcem korytarz obok schodów. Dziewczyna tylko pokiwała głową i od razu poszła w wyznaczonym przeze mnie kierunku. Ja odłożyłam torebkę i klucze na komodę. a nogi przeniosłam wraz z reszta ciała do kuchni po wodę. 
   - Jest Martha? - Sięgnęłam po sałatkę gracką i postawiłam na blacie. Usiadłam na stołku i zaczęłam mieszać widelcem w misce z sałatką. 
   - Nie, wyszła. - Kiwnęłam jedynie głową. Podeszłam do komody i wyciągnęłam telefon z torebki. Wróciłam na miejsce, zaczęłam przeglądać recenzje dzisiejszego pokazu i zajęłam się pochłanianiem sałatki. Po chwili zorientowałam się, że wciąż jestem w sukience i szpilkach. Odłożyłam telefon i niezgrabnie poszłam na górę.Ściągnęłam sukienkę i szpiki,a zamiast tego założyłam biało-niebieski sweter na długi rękaw, boyfriend'y z podwiniętymi nogawkami oraz podziurawionymi i postrzępionymi dziurami na udach i kolanach, do tego białe, krótkie Conversy. Włosy związałam w luźnego kucyka na czubku głowy.
   Zeszłam z powrotem na dół, gdy usiadłam na stołku przy blacie nie było tam mojej sałatki. Co do cholery!?
   - James ty cholerny chamie! - Zeskoczyłam ze stołka i podeszłam do kanapy na której siedział on i brunet, o którym myślałam dzisiaj cały dzień. Tylko czemu?
   - Nie wiem dlaczego mnie tak nie lubisz? - James udawał jakby się nic nie stało.
   - Może dlatego, że zjadłeś moją sałatkę!
   - Ale i tak mnie kochasz. - Szybko do mnie podszedł i mnie przytulił. Przez jego ciężar ciała przewróciliśmy się na fotel za nami. Dokładnie ja, bo mój "kochany" brat mnie puścił, ja spadłam na fotel, a n stał na dwóch nogach.
   - Dupek. - Usiadłam wygodniej w fotelu.
   - Nie chcesz gdzieś dzisiaj wyjść? Dziewiętnaste urodziny ma się tylko raz. - No co ty? Nie żartuj?
   - Nie specjalnie. - Skrzyżowałam nogi w kostkach.
   - Jesteś jakaś nienormalna. Ja w dziewiętnaste urodziny przyszedłem do domu tak schlany że przez cztery nie mogłem dupy ruszyć z miejsca.
   - Uwierz pamiętam. - Skupiłam wzrok na moich paznokciach.
   Dokładnie pamiętam jego dziewiętnaste urodziny. Przyszedł do domu pijany w trupa, ledwo co chodził, jego znajomy - Alex, pomógł mu dotrzeć do domu. Potem przez następne cztery dni wciąż bolała go głowa, marudził, wyzywał wszystkich, jak powiedziałeś coś trochę głośniej. Był nieznośny.
   - Ja dzisiaj wychodzę. Chodź ze mną. - Czy mój brat próbuje być dla mnie miły? Ukradkiem spojrzałam na bruneta obok mojego brata.
   - Mam pracę. Michele ma własnie sesję z Bellą. Muszę się ze wszystkim wyrobić do poniedziałku. - Próbowałam się jak najskuteczniej wykręcić pracą.
   - No chodź! - Pociągnął mnie za kostkę u nogi przez co prawie bym spadła z fotela. Na całe szczęście złapałam się oparć od fotela.
   - Jak z tobą pójdę, dasz mi spokój?
   - Tak.
   - Dobra niech ci będzie. - Znów poprawiłam się na fotelu i strzepnęłam niewidzialny pyłek ze swoich ud. - Wiedziałeś, że Hope ... wyjechała?
   I nagle jego humor momentalnie się zmienił. Przestał się uśmiechać, jego źrenice się powiększyły. Nie wydawał się być zaszokowany czy zdziwiony. Udawał. On coś wiedział. Tak sądzę.
   - Nie. Dokąd wyjechała? - Stanowczo chciał coś przede mną ukryć. A ja muszę się dowiedzieć co to takiego. Miało to w końcu związek z moja najlepszą przyjaciółką.
    - Do Nowego Jorku. Dziś rano. - Westchnęłam i spojrzałam na zdjęcie rodziców stojące na komodzie, potem znów mój wzrok skierowany był na siedzącego nieopodal mnie brata. - Mogę zabrać ze sobą Ryan'a? Nie chcę się nudzić, bo ty się pewnie schlejesz. - Odchrząknęłam.
   - Dobra. Ryan umie pić, ma dobrą głowę. Nic do niego nie mam. - Oparł się plecami o oparcie kanapy.
   - Akurat. - Wywróciłam oczami, nieświadomie zaczęłam pocierać tatuaż dla Ryan'a. - Wiesz, gdy się dowiedziałeś, że jest gejem nie chciałeś mnie wypuścić z domu, przez dwa lata go wyzywałeś i obrażałeś. Rzeczywiście, nic do niego nie masz.
   - No dobra, kiedyś miałem, ale już mi przeszło. Od kiedy przedstawił mi Hope w innym , lepszym niż ty świetle, nic do niego nie mam.
   - Ha! Przyznałeś się, że lubisz Hope. - Usiadłam w poprzek fotela, a nogi ledwo co wystawały za jego oparcie po boku. - Przyznałeś się, że lubisz Hope, przyznałeś się, że lubisz Hope ... - Powtórzyłam to jakieś dwadzieścia razy, aż w końcu się zmęczyłam. - Jesteś idiotą James.
   - Jak urośniesz to pogadamy. - No i trafił w mój czuły punkt.
   - Hej, to nie moja wina, że nie jestem super wysoka.
   - Proszę przypomnij mi ile masz wzrostu. - Uwielbiał mnie wnerwiać moim wzrostem. Chciałabym być wyższa. Przy innych, nie wyglądam jak dziewiętnastolatka, ale jak czternastolatka.
   - Nie, robisz to specjalnie.
   - Chanel, nie bądź taka. Chce wiedzieć, czy jesteś mniej więcej we wzroście mamy. Pamiętam, że ona miała metr sześćdziesiąt pięć.
   - Trochę mi do niej brakuje. - Nie trochę, a sporo.
   - Jak dużo.
   - Dziesięć centymetrów. Mam metr pięćdziesiąt pięć. Zadowolony. - James zaczął się śmiać. Ja wielce obrażona wstałam z fotela i chciałam pójść na górę.
   - Chan, nie bądź taka. - Podbiegł do mnie i mnie przytulił. - Nie chciałem cie urazić. Po prostu uważam, że to słodkie, że jesteś taka malutka. - Potarł pocieszająco moje ramiona.
   - Ale nie wiesz jak ja się z tym czuje. Wy wszyscy jesteście tacy wysocy, nie musicie wchodzić na meble, aby sięgnąć kubek. Nikt nie bierze mnie na poważnie przez mój wzrost. Nawet nie wiesz jak ci zazdroszczę, że jesteś taki wysoki.
   - To musisz się fajnie czuć przy Ryan'ie. On ma metr dziewięćdziesiąt.
   - Czuję się jak karzeł. Przy was też, ale przy nim najbardziej. Nawet na obcasach jestem od was niższa. Trochę mniej, ale zawsze jestem.
   - Chodź. - Odwrócił się do mnie tyłem i nachylił. Ja wskoczyłam mu na plecy. Wyprostował się i szedł w kierunku kanapy.
   - Wow, jak tu wysoko. - Rozejrzałam się po domu, wszystko wyglądało inaczej. James usiadł na kanapie, obok Justina, ja siedziałam na jego kolanach, a moje nogi były po obu bokach brata.
   - Nawet jak mi siedzisz na kolanach to jesteś wyższa.
   - Wiem czuję się jak olbrzym.
   W tym samym momencie Bella i Michele wyszły z pokoju. Szybko wstałam z kolan brata i podeszłam do nich.
   - Myślę, że zdjęcia są świetne. Bella jest naturalnie piękna, fotogeniczna, ma świetną figurę. Podczas sesji dostałam wiadomość, że Cosmopolitan chce, abyś zrobiła zdjęcia do kolejnego wydania. Zdjęcia topless dziewczyny i chłopaka. Chcą zapłacić około jedenastu tysięcy, jeżeli wstawisz też zdjęcia z logo magazynu na stronę. Myślę, że Isabella idealnie by się nadawała do tej sesji. - Michele podała mi aparat.
   - Chodźcie, usiądźcie. - Obie poszły za mną do salonu i usiadły na drugiej kanapie naprzeciwko James'a i jak na razie bezimiennego chłopaka.
   - Jedenaście kawałków, za kilka zdjęć topless i wstawienie tych zdjęć z ich logo na stronę. Dobra, nie ma problemu. - Obróciłam się bardziej do Isabelli. - Bella, mogłabyś brać udział w tej sesji. Chodzi o to, że jesteś niepełnoletnia i potrzebuję twojej pisemnej zgody. Masz piękne ciało, oczywiście dostaniesz swoją część  za sesję. Myślę, że byłabyś idealna do tego zadania.
   Bella westchnęła. Wcale się jej nie dziwie. Ma szesnaście lat, ma nago pozować do jednej z bardziej rozchwytywanej gazet na świecie i to w dodatku nagiego mężczyzny obok niej.
   - Ok.
   - Naprawdę? - Byłam tak szczęśliwa, że nie mogłam w to uwierzyć.
   - Tak, zgadzam się. - Posłała słaby uśmiech.
   - Michele, masz znaleźć modela, maksymalnie osiemnaście lat. Masz go mieć do wtorku. Sprawdź jaki termin im pasuje, zaplanuj wszystko. Jesteś odpowiedzialna za organizację, ja zrobię zdjęcia i obrobię. Jakby mi coś wyskoczyło będę dzwonić. Prześlesz też zdjęcia w moim imieniu. Mam wystarczająco dużo roboty. - Wtedy Michele i Bella wyciągnęły z torby wielkiego szampana i wino obwiązane fioletową wstążką.
   - Wszystkiego najlepszego, to ci się przyda jeżeli masz, aż tyle na głowie. - Uśmiech nie schodził mi z twarzy.
   - Jutro przychodzisz po zdjęcia i na wino. Razem z Bellą. Wyślę je Michael'owi, aby je obrobił i przesłał mi z powrotem. Będziemy oblewać twoje zaręczyny Michele.
   - No i moją dziewiętnastoletnią szefową. - Jej uśmiech stał się jeszcze bardziej szczery.
   - Bella, zaniosłabyś to do mojego pokoju, tam są jeszcze jakieś rzeczy Hope, które miała dzisiaj zabrać, ale sama wiesz ...
   - Tak, jasne. - Zabrała wino i szampana i poszła na górę. Szybko zeszła na dół z torbą z rzeczami Hope. Pożegnały się i wyszły.
   Usiadłam znów w poprzek na fotelu.
   - Martha powiedziała kiedy wraca? Dzwoniła dzisiaj do mnie, że zostanie trochę u córki. Raisa jest w ósmym miesiący ciąży, nie dziwie się Marthcie.
   - Mówiła, że prawdopodobnie za dwa dni. I w twoim pokoju stoi twój prezent ode mnie. Radzę go dzisiaj zabrać jak będziemy jechać na imprezę. Z całą pewnością się przyda.
   - Boże błagam, żeby to nie był znów wibrator. - Chłopak obok James'a zaczął się śmiać. Miał piękny śmiech. Chwila o czym ja mówię, czemu on tak na mnie działa?
   - Z czego się śmiejesz Justin? - Miał na imię Justin. Jak ładnie, pasuje do niego. Nawet bardzo.
   - Naprawdę kupiłeś jej na urodziny wibrator? - Boże jaki on ma głos. Taki głęboki, delikatny. Chanel, przestań. Szkoda tylko, że pierwsze zdanie jakie usłyszałam z jego ust, to czy James naprawdę kupił mi wibrator na urodziny.
   - Tak. Co w tym dziwnego?
   - Wszystko. - Wtrąciłam się.
   - Przynajmniej jestem oryginalny. - Dumnie się uśmiechnął.
   - Chyba podziękuję za twoją oryginalność drogi braciszku.
   - Spokojnie. To nie wibrator.
   - To dobrze. Masz szczęście, bo jeżeli to byłby wibrator, byłbyś już martwy.
   Zdenerwowana idę na górę do pokoju. Na białym, puchowym kocyku leżącym na łóżku leży siedem butelek wódki. On tak na poważnie? Kupił mi na urodziny siedem butelek wódki? A myślałam, że wyrósł z takich prezentów. Jednak, alkohol zawsze się przyda. Wzięłam dwie butelki w ręce i wyszłam z pokoju. W połowie schodów powiedziałam :
   - Naprawdę? Gorzała? - Stanęłam w połowie schodów z butelkami alkoholu w dłoniach.
   - Przyda się. Przecież lubisz wódkę. - Usiadłam na fotelu, a butelki postawiłam na stoliku przed nami.
   - Tak to prawda, ale po co mi, aż siedem butelek? - Nie rozumiałam tego.
   - Bo wiem, że pewnie ja dostanę z dwie butelki. - Wstałam i podeszłam do dużej, czarnej komody. Wyciągnęłam z niej trzy kieliszki. Postawiłam je na stoliku i odkręciłam jedną butelkę trunku. Nalałam każdemu z nas po kieliszku. Justin i James uważnie patrzyli co robię. Podniosłam jeden kieliszek do ust i wypiłam całą jego zawartość.
   - Zdrowie chłopcy. - Odstawiłam kieliszek na stół i nalałam kolejny. Ponownie wypiłam cały płyn znajdujący się w kieliszku. - Zdrowie. - Z hukiem odstawiłam kieliszek na szklany stół i poszłam do siebie na górę.
   Weszłam do pokoju i położyłam się obok butelek z wódką. Wsadziłam je wszystkie do komody z alkoholem w moim pokoju i zabrałam się za przeglądanie zdjęć z dzisiejszej sesji. Przerzuciłam zdjęcia z karty w aparacie na komputer. Cyfrówkę położyłam obok siebie, a laptopa na kolana. Michele nie kłamała. Zdjęcia są naprawdę dobre. Isabella idealnie nadawał się do tej sesji. W pokoju gdzie była sesja, każdy kawałek ściany jest zakryty jakimś zdjęciem. Tylko sufit i podłoga pozostały białe, cała reszta to wszystko zdjęcia artystów, po modelki i nawet mnie. Na sesję, Bella przebrała się w dżinsowe szorty z podwiniętymi końcami, biały sweterek i czarne Conversy. Włosy związała w kucyka, a jej makijaż pozostał nie zmieniony. Miała wyglądać naturalnie. Jedno zdjęcie podoba mi się najbardziej. Bella siedzi na podłodze na tle tych wszystkich zdjęć, jedną nogę ma schowaną pod udem a drugą zgiętą i wyciągniętą do przodu. Ręce luźno ułożone po bokach jej ciała, a kucyk przerzucony na lewe ramię. Wzrok skupiony na obiektywie. Tło lekko rozmazane, aby to Isabella była na głównym planie.
   Wtedy usłyszałam pukanie do drzwi, delikatnie się uchyliły, a w szparze zamajaczyła sylwetka mojego brata.
   - Mogę wejść? - Posłał mi słaby uśmiech.
   - Tak, jasne. - Odłożyłam laptopa na biurko i usiadłam wygodnie na łóżku opierając plecy o wezgłowie łóżka, a James zrobił to samo.
   - Jak się czujesz? - Dokuczaliśmy sobie, ale tak naprawdę był mi bardzo bliski. Troszczymy się o siebie i wspieramy, zawsze możemy na siebie liczyć.
   - Dobrze. - Podrapałam się za uchem.
   - Na pewno? - Wtedy przestała  udawać. Po moich policzkach poleciały łzy.
   - Nie, nic nie jest dobrze, ja się nie czuje dobrze. - Mocno wtuliłam się w brata. On, opiekuńczo objął mnie ramionami i przytulił do siebie jeszcze mocniej. - Czuję się strasznie. Hope wyleciała z kraju, nic mi o tym nie mówiąc, mam w głowie jakiś mętlik i wciąż nie mogę zapomnieć o rodzicach. Rozumiesz to?! Przez trzynaście lat nie mogę się pogodzić ze śmiercią rodziców. Trzynaście lat! To jest jakieś chore! Jestem jakaś chora psychicznie.
   - Nie jesteś chora psychicznie, jesteś ... - Chyba sam nie wiedział jakich słów użyć. - Inna. Oczywiście w dobrym sensie. Poza tym jesteś wspaniałą kobietą, która umie się bawić wbrew pozorom. - Mały uśmiech pojawił się na mojej twarzy za ten komentarz. - Nie smuć się, w końcu wszystko będzie dobrze. Po prostu za dużo bierzesz na głowę. Wiem, że i tak część roboty zwalasz na pracowników, ale dla ciebie to za dużo. Musisz odpocząć. Pamiętaj, że zawsze tu będę i będę cię mocno kochał. - Pocałował mnie w czoło i otarł resztki łez z moich policzków.
   - Dziękuję.
   - Nie ma za co. - Znów mnie przytulił. - Wychodzimy za godzinę, szykuj się. - Uśmiechnął się ostatni raz i wyszedł. Przesłałam wszystkie zdjęcia do Michele.
   Biorąc iPhona do ręki, znalazłam numer do Ryan'a i napisałam sms'a z wiadomością o imprezie. Po minucie odpisał, że spotkamy się na miejscu. Odłożyłam telefon i weszłam przez ciemne drzwi do garderoby.
   Po minutach zastanawiania się co na siebie włożyć zdecydowałam się długą, czarną bluzkę z napisem " 23 Bulls", czarne, dżinsowe spodenki i czarne botki z łańcuchem po środku. Położyłam wszystko na łóżku i zdjęłam z siebie ciuchy. Założyłam przygotowane ubrania i obejrzałam się w lustrze. Na czarno, ale bez przesady. Na nadgarstek włożyłam złoty zegarek, na szyję duży, gruby łańcuch w tym samym kolorze. Włosy rozpuściłam, przerzucając część na plecy, a część zostawiając na piersi.
   Nie mam pewności co do pójścia na imprezę. Przez ostatni rok bardzo spoważniałam, przestałam chodzić do klubów, na imprezy. Powoli stawałam się typem człowieka aspołecznego. Zamykałam się w sobie, przestałam wychodzić tak często jak kiedyś, nie bawię się już tak jak kiedyś. W domu jest podobnie. Rzadko kiedy robię coś innego niż praca lub czytanie książek. Picie wina i wódki się w to nie wlicza. Popadam po raz kolejny w depresję. Staczam się w dół, głęboki w dół, z którego bardzo trudno wyjść. Nie chcę przechodzić przez ten koszmar po raz kolejny. Moja psychika i tak już jest zrujnowana. Kto przez trzynaście lat nie może się pogodzić ze śmiercią swoich bliskich?!
   Jedynym pocieszeniem na imprezie będzie Ryan. Ostatnio widuję się z nim coraz rzadziej, bo często spotyka się ze swoim chłopakiem - Lorenzo. Lorenzo jest bardzo miły, nie wygląda jak typowy gej, gdybym nie wiedziała, że jest homoseksualny, pewnie podobał by mi się bardziej niż przyjaciel. Cieszę się jednak, że Ryan znalazł sobie kogoś wartościowego i miłego jak Lorenzo. Pasują do siebie i to bardzo. Czy każdy w moim otoczeniu musiał sobie kogoś znaleźć tylko ja jestem takim samotnym wyrzutkiem społeczeństwa zakochanych?! Moje poprzednie związki nie były udane. Zostawałam zdradzana, oszukiwana lub po prostu porzucona. Pewnie część winy za rozpad każdego z związków w moim życiu ponoszę ja. Nie mam za dużo czasu, bo całkowicie poświęcam się pracy.
   Do pokoju znów wszedł James.
   - Gotowa? - Zamknął za sobą drzwi i zrobił kilka kroków w przód.
   - Tak. Zabrałam telefon, założyłam buty i przy okazji zagarnęłam torebkę. - Zostało tam jeszcze trochę wódki na dole?
   - Prawie jej nie tknęliśmy, więc na pewno jest. - Wyminęłam brata i poszłam na dół, on zrobił to samo. Gdy byłam w salonie Justin stał w drzwiach czekając na mnie i James'a. Czyli on idzie z nami, fajnie. Nalałam sobie kolejny kieliszek alkoholu i szybko go wypiłam.
   - Możemy iść.
   W klubie było morze ludzi, ale nie miałam problemu z odnalezieniem Ryan'a. Nie jest tak ciężko znaleźć prawie dwu metrowego gościa. Podeszłam do niego i mocno go przytuliłam. Ten odwzajemnił uścisk.
   - Wszystkiego najlepszego Chanel. - Ma taki ładny uśmiech. Oczywiście muszę zadrzeć głowę do góry, aby zobaczyć jego twarz.
   - Dziękuję. Jest z tobą Lorenzo? Dawno go nie widziałam.
   - Nie, pojechał do rodziny do Vancuver.
   - Szkoda, ale przynajmniej mam ciebie. - Ścisnęłam jego dłoń.
   Ryan pociągnął mnie za rękę do baru, trzymałam się blisko niego, aby się nie zgubić w tym tłumie. James'a wraz z Justinem dawno zgubiłam z pola widzenia, nie chciałam jeszcze zgubić Ryan'a, a tym bardziej to ja się nie chciałam zgubić.
   - Dwa Kamikaze. - Ryan posłał w stronę kelnerki uwodzicielski uśmiech, aby to nas najpierw obsłużyła.
   - Próbujesz mnie dziś upić zarywając do kelnerki? - Zaśmiałam się.
   - Może. - Uśmiechnął się. Tak bardzo lubię jego uśmiech.
   Pomimo tłumu w klubie, bardzo łatwo i szybko znaleźliśmy wolny stolik. Tak dawno nie widziałam Ryan'a. Ryan był w moim wieku, chodził ze mną do jednej klasy już od małego. Dlatego łączy nas taka szczególna więź. Znam go dłużej niż Hope, jest mi naprawdę bardzo bliski. Świetni się z nim bawię, ma niesamowite poczucie humoru. Piliśmy kolejka za kolejką, po raz pierwszy tak dobrze bawiłam się w swoje urodziny. Było naprawdę miło.
   - Przyszłaś z James'em? - Upił kolejnego łyka Cranbery Fields'a.
   - Tak, ale zniknął mi jak tylko przyszłam. - Wypiłam kolejny kieliszek czystej wódki i popiłam go sokiem pomarańczowym. - Dziękuję, że zgodziłeś się przyjść.
   - Nie ma za co. Dlaczego nie zabrałaś z sobą Hope?
   - Wiesz ... - Zaczęłam. - Hope wyleciała rano do Nowego Jorku. Dowiedziałam się o tym w pracy od Isabelli.
   - Wyleciała? - Kolejna osoba zszokowana tym faktem.
   - Tak. - Kolejna dawka trunku i soku pomarańczowego trafiła do mojego organizmu i mieszała się z krwią.
   - Niezłą masz tą głowę do picia panno McVey. - Wziął kilka dużych łyków swojego drinka.
   - Dziękuję. Pan też ma całkiem niezłą głowę do alkoholu panie Thompson. - Stuknęliśmy się kieliszkami i wypiliśmy ich zawartość. Wtedy moim oczom ukazał się James z Justinem. Obaj dużo wypili, a mimo tego wyglądali na zupełnie trzeźwych. Wiem, że aby upić James'a trzeba się trochę namęczyć. Cwany ma twardą głowę w tej sprawie. Jak tata i mama. On ma to z całą pewnością po tacie, a ja po mamie. Nagle wybuchła jakaś sprzeczka przy barze. Dwóch kolesi się na siebie rzucało nieopodal mojego brata i Justina. Próbowali ich rozdzielić. Wydawało się jakby Justin i James ich znali, wołali do nich po nazwisku.
   Wtedy wszystko stanęło w płomieniach. Cały klub zaczął płonąć,a ogień bardzo szybko zaczął się rozprzestrzeniać. Najbardziej martwiłam się o James's i Justina. Była niestety tylko jedna rzecz jaką widziałam, a wcale nie chciałam. Ogień. Wszędzie widziałam ogień. Nagle ktoś z tyłu pociągnął za moje ramię. Odwróciłam się i zobaczyłam James'a i Ryan'a. Dzięki bogu nic im nie jest.
   - Musimy iść! Szybko! - James próbował przekrzyczeć panikujący w klubie tłum i ciągną mnie za rękę do tylnego wyjścia. Gdy byliśmy wystarczająco daleko od płonącego budynku zobaczyłam Justina. James się zatrzymał i odwrócił do mnie, a ja mocno go przytuliłam. On przycisnął moje ciało jeszcze mocniej do niego.
   - Dzięki Bogu, że nic wam nie jest. - Powiedziałam nieskładnie w jego ramię mocno go tuląc.
   - Też się cieszę, że jesteś cała. - Odsunął się na długość swoich ramion. Ryan spojrzał znacząco na James'a. O co tu chodzi. James pokiwał tylko głową, a Ryan odszedł.
   - Posłuchaj mnie teraz uważnie. - Mocno ścisnął moje ramiona. - Pojedziesz z Justinem. Zobaczysz wszystko będzie dobrze. - Pocałował mnie czule w czoło i szedł za Ryan'em. Podbiegłam do niego i mocno go przytuliłam.
   - Obiecaj mi, że będziesz ostrożny. - Wtuliłam głowę w jego brzuch.
   - Zobaczysz, że rano będę już w domu. Pocałował mnie w czubek głowy i poszedł.
   Poczułam dłoń Justina na moim ramieniu. Po całym moim ciele przeszedł dziwny prąd. Nigdy nie zareagowałam tak na dotyk drugiej osoby. To było dziwne, ale przyjemne.
   - Będzie dobrze. - Kiwnął głową w kierunku czarnego Range Rover'a, aja szłam skołowana cała sytuacją obok niego.
   - Matko, dlaczego dzisiaj?! - Usiadłam na miejscu pasażera i zapięłam pasy, Justin zrobił to samo na miejscu kierowcy.
   Czułam na sobie wzrok Justina. Ja skupiłam całą swoją uwagę na moich paznokciach. Były takie interesujące.
   - Jak się czujesz?
   - Nie jest źle,a ty ? - W końcu to on był najbliżej całego wybuchu. Naprawdę mogło coś mu się stać. Jednak jego głęboki głos mnie rozpraszał, nie skupiałam się na tym co mówi, ale jak to mówi. Jego głęboki, delikatny głos. Chanel dlaczego tak myślisz?!
   - Dobrze. Nie obrazisz się, jak na chwilę zatrzymamy się u mnie, mam coś do załatwienia, zajmie to może z pięć minut. - Kiwnęłam głową.
   Przez resztę drogi żadne z nas się nie odezwało. Ja podziwiałam obraz za oknem i moje paznokcie, a Justin był całkowicie skupiony na drodze przed nim. Co jakiś czas ukradkiem spoglądałam  na jego profil. Mocno zarysowana szczęka, długie rzęsy, pełne usta, piękne kości policzkowe. Dlaczego on mi się tak podoba? Przecież ja go nie znam!
   Po dziesięciu minutach zatrzymaliśmy się przed dużym, jasnym domem z ogromnym podjazdem, na którym stały już cztery auta.
   - Chodź, może zająć mi to trochę dłużej. - Wysiadł z auta, a ja niezgrabnie zrobiłam to samo. Wyjęłam  tylnej kieszeni szortów. Było pięć minut po północy. Wtedy przypomniałam sobie, że moja ulubiona torebka spłonęła w tym zasranym klubie. W sumie straciłam tylko torebkę, bo portfel mam w drugiej kieszeni.
   Justin niecierpliwie szukał kluczy w kieszeni swoich spodni. Gdy znalazł pęk kluczy, włożył jeden z nich do zamka w drzwiach i przekręcił. Gdy przekroczyliśmy próg moim oczom ukazał się ogromny salon urządzony bardzo klasycznie w barwach biało szarych. Chłopak odłożył klucze na komodę i odwrócił się w moją stronę.
   - Za chwilę wracam. - Poszedł na górę po schodach i usłyszałam trzask zamykanych drzwi. Jednak to, że zamknął drzwi nic nie dało, słyszałam jego o dziwo niesamowity szept. Rozmawiał z kimś przez telefon.
   - Tak, jest bezpieczna ... Ze mną u nas w domu ... Przyjechałem tylko sprawdzić czy Tristan zostawił tu tą teczkę i czy zabezpieczył wszystko przed jutrem ... Nie martw się, będzie z nią dobrze. Nic jej nie jest czuje się dobrze, może jest lekko roztrzęsiona, ale nie jest z nią źle ... Muszę? ... Ok. - Usłyszałam charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi. Szybko wyjęłam telefon i udawałam, że czytam sms'y od Hope. Usłyszałam jeszcze tylko jakiś szelest i zobaczyłam Justina schodzącego po schodach.
   - Chodź ze mną. - Jego głos był bardzo łagodny, ale zdecydowany. Tak jak powiedział poszłam za nim. Stałam koło czarnej, skórzanej kanapy, a Justin obok mnie. - Usiądź. - Usiadłam, a chłopak obok mnie. - Posłuchaj, muszę mieć pewność, że nic ci nie jest inaczej James mnie zabije.
   - Nic mi nie jest. Może jeszcze nie do końca zrozumiałam co tu się dzieje, ale czuję się dobrze.
   - Na pewno? - Skinęłam głową.
   - Ok, w takim razie chodź. Muszę jak najszybciej opuścić ten cholerny dom.
   - Czemu? Masz bardzo ładny dom. Przede wszystkim duży.
   - Sama nie mieszkasz w lepszym. - Uśmiechnął się. Boże, jaki on ma piękny uśmiech. Odwzajemniłam jego gest. - Chodź, odwiozę cię.
   - Dzięki. - Wstałam i wyszłam za Justinem.

 ***
Gdy podjechaliśmy pod mój dom, Justin zaparkował na podjeździe. 
   - Tak przy okazji, wszystkiego najlepszego. 
   - Nie za fajne te urodziny. Mógłbyś mi pomóc to zmienić? 
   - Jak? 
   - Ty krwawisz. - Na jego śnieżno biała bluzka była pokryta krwią.
   - Nic mi nie jest.
   - Chodź. - Wysiadłam z auta, ale Justin najwyraźniej nie miał takiego zamiaru. - Wysiadaj już.
   W końcu chłopak wysiadł i poszedł za mną. Szybko otworzyłam drzwi zapasowym kluczem, który schowany był za jednym z kamieni koło podjazdu. Przecież moje klucze zostały spalone. Ze zdenerwowania nie mogłam otworzyć nawet drzwi. Ręce mi się trzęsły, nogi miałam jak z waty, a serce waliło niebezpiecznie szybko. Jakimś cudem jednak otworzyłam drzwi.
   - Chodź na górę. - Rzuciłam klucze na komodę i powoli szłam za chłopakiem. Dlaczego wcześniej nie zauważyłam tej plamy krwi?
   Kazałam mu usiąść na łóżku i ściągnąć koszulkę. Pewnie brzmiało to tak jakbym chciała się do niego dobrać, ale nie o to mi chodziło. Poszłam do łazienki, wzięłam co potrzeba i wróciłam do pokoju. Zastałam pół nagiego Justina. Nie mogłam się ruszyć. Miał idealne ciało. Jego brzuch i ramię pokrywały tatuaże. Kolejna rzecz, której nie zauważyłam. Powoli do niego podeszłam i uklęknęłam przed min. Czuł się chyba tak samo dziwnie jak ja. Odłożyłam wodę utlenioną i waciki na łóżku i podeszłam do szafy. wyjęłam z niej dwa kieliszki i butelkę wódki. Rozlałam ją do kieliszków i podałam jeden Justinowi.
   - Pomoże. - W tym samym czasie opróżniliśmy całkowicie zawartość kieliszków.
   - Dzięki, za pomoc. - Znów się uśmiechnął. Miał zniewalający uśmiech.
   Delikatnie dotknęłam jego rany na brzuchu i wyczułam kawałek szkła. Znów nalałam mu kolejny kieliszek alkoholu.
   - Będzie bolało. Lepiej wypij. - Sobie przy okazji też nalałam. Wypiliśmy po kolejnym kieliszku.
   Ostrożnie wyciągnęłam kawałek zakrwawionego szkła z jego idealnego brzucha. Skrzywił się.
   - Przepraszam. - Odłożyłam kawałek na szafkę nocną.
   - Nic się nie stało. - Zaczęłam przemywać jego ranę. Dopiero po dłuższej chwili przestała krwawić. Jednak gdy tylko wstał znów zaczęła krwawić.
   - Musisz się położyć. I wygląda na to, że trochę tu zostaniesz.
   - Nic mi nie będzie. Pójdę do domu. - Zrobił krok i mocno się skrzywił. Spojrzałam na niego wymownie,a on tylko wywrócił oczami i położył się na moim łóżku. Usiadłam obok jego prawego boku. Znów zaczęłam przemywać ranę i tamować krwawienie. Po kilkunastu minutach mi się udało. Znów rozlałam po kieliszku wódki.
   - Wiesz jak możesz mi pomóc miło spędzić te urodziny? Pomóż mi opróżnić tą butelkę. - Znów pokazał mi swój wspaniały uśmiech.
   - Za to, że mi pomogłaś. - Stuknęliśmy się kieliszkami, a alkohol zmieszał się z naszą krwią w ciele.
   - Myślisz, że dasz radę się przebrać. Mam gdzieś tu jakieś dresy James'a. - Zaczęłam przeszukiwać póki w poszukiwaniu czegoś dla Justina.
   - Co u ciebie robią jego rzeczy? - Delikatnie się zaśmiał. Chłopaku nie rób tego, nie wiesz jak na mnie działasz.
   - Chodzę w nich po domu, albo śpię. On nawet o tym nie wie. Wmawiam mu, że jego rzeczy są w praniu. - Znów się zaśmiał. - Masz, te powinny być dobre. - Położyłam obok niego parę szarych, dresowych spodni. Dla siebie wyciągnęłam jakąś białą bluzkę Jamesa i moje szare spodenki do biegania.
    - Pójdę ci to przeprać i zaraz wracam. Jakbyś czegoś potrzebował krzycz. - Pokiwał głową, a ja zniknęłam za drzwiami łazienki.
   Sprałam plamę krwi z jego bluzki i powiesiłam ją na kaloryferze do wyschnięcia. Przebrałam się w bluzkę James'a, która była tak za duża, że sięgała mi do trzech czwartych kolan, i spodenki. Włosy związałam w luźnego koka, do tego założyłam białe skarpetki. Gdy wróciłam, na łóżku leżał wciąż półnagi Justin, tym razem w dresach James'a.
   - Jak się czujesz? - Usiadłam na podłodze koło szafy, tak abyśmy nawzajem widzieli swoje twarze. Podałam mu kolejny kieliszek wódki.
   - Dobrze. Próbujesz mnie upić? - A jednak wypił trunek.
   - Nie. Świętuję urodziny.
   Przez resztę wieczoru rozmawialiśmy jakbyśmy się znali. Wypytywaliśmy się o różne rzeczy, a co najważniejsze, wypiliśmy całą butelkę wódki. Nie powiem ma chłopak ma dobrą głowę. Wstałam po telefon leżący na łóżku i wzięłam go do ręki.
   - Śpij dobrze. Ja się prześpię na kanapie. - Chwycił moją dłoń,a przez ciało przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Poczułam jakieś dziwne napięcie między nami.
   - Zostań. - Poklepał miejsce obok siebie i powoli przesunął się, abym i ja zmieściła się na łóżku. Położyłam się obok niego. Chłopak przybliżył się do mnie i wtulił w mój bok. Czułam jego gorącą, delikatną, rozgrzaną skórę na mojej. Czułam się przy nim ... bezpieczna. No z całą pewnością czułam się inaczej niż przy innych mężczyznach. On był w wieku James'a czyli rok starszy.
   Dopiero gdy usłyszałam jego ciche, urocze pochrapywanie, sama postanowiłam zasnąć.



_____________________________________________
  
No to tak, mamy pierwszy rozdział. Rozdziały będą się pojawiały średnio raz na miesiąc, ale będą dłuższe. Zostawcie po sobie jakiś ślad ( czytaj : komentarz [ fajnie by było gdyby był miły :) ]) . Oby wam się spodobał.  Za wszelkie błędy z góry przepraszam, ale mój  komputer ma jakiś okres buntu, i piałam rozdział do późnych wieczorów. ( obecnie jest 00.16 dnia 28.06.2014). 
Tak więc Enjoy i do następnego. 
xxx